15 kwietnia 2014

Alpy

Alpy - skitur 31.03 - 6.04

W pewne poniedziałkowe popołudnie wspinałem się na krakowskim  Zakrzówku, gdy przyszedł do mnie sms od GOPR, że są jeszcze wolne miejsca na tury w Alpy. Dla czego by nie, myślę sobie. Szybki telefon do rodziców, następnie do Mundka (szefa szkolenia GOPR), który na początku nie był zbyt chętny, żeby mnie zabrać, ale skiturowy zjazd z Krywania zdołał go przekonać, że coś umiem w tym temacie. Pakowanie, załatwianie z nieobecnościami na studia i w niedziele wieczorem, zaraz po ślubie kuzynki i powrocie z Warszawy jadę w goprowym busie w kierunku Włoch.



Poniedziałek
Po ponad 10 godzinach podróży dojeżdżamy na  Passo Tonale a następnie zjeżdżamy na Ponte di Legno. Trzeba było trochę zaczekać na kolegów z grupy Wałbrzysko-Kłodzkiej, którzy przypadkowo stwierdzili, że zwiedzanie Insbrucka nocą jest bardzo dobrym pomysłem. Z niewielkim opóźnieniem (o 1200, nie należy brać przykładu), wyruszyliśmy w stronę kas biletowych, aby kupić karnety dla skialpinistów. Po jednym wjeździe na każdy wyciąg, za 15,5 euro, bardzo przydatne, jeśli ktoś ma przed sobą 5 dni w górach i 6 browarów w plecaku, a przed nim przewyższenie ok 2000 m. 

Kolejką do góry

 Tak więc, gondolka jedna, druga, krzesełko i orczyk aż wreszcie znaleźliśmy się w miejscu, gdzie narciarze zjazdowi nie chodzą. "Bramka piepsowa" przy  wyjściu z wyciągów świeciła się na zielono, jeśli ktoś włączony detektor miał, jeśli zaś ktoś takowego nie posiadał, to darła się wysyłając czerwone sygnały. W tym momencie obsługa wyciągu powinna takiego delikwenta zawrócić, ale patrząc po panach z obsługi, którzy zażywali alpejskich kąpieli słonecznych, to jest to jedynie teoria. Na tablicy lawinowej był wywieszony 4 stopień zagrożenia, ale Goprowcy po krótkiej dyskusji stwierdzili, że nie zmieniali tego od miesiąca i że teraz jest 2, nie więcej i że można iść. Tak więc szybkie podejście na przełęcz, następnie na szczyt Cima Presena (3069m).

Cima Presena

  Zjazd długim, parchatym trawersem w rozmiękłym śniegu, z ciężkim plecakiem nie należał do najładniejszych rzeczy jakie robiłem, ale trudno, nikt nie mówił, że w życiu będzie łatwo. Schronisko Madron (2449m) przywitało nas pięknym alpejskim słońcem, milionem stopni Celsjusza, ogólnie to pełną alpejską lampą.

Schronisko Madron




Po rozpakowaniu się wraz z grupką ambitnych stwierdziliśmy, że jeszcze mnóstwo czasu do obiadokolacji i należy to wykorzystać w słuszny sposób, tak więc założyliśmy foki i ruszyliśmy na ładnie wyglądającą przełęcz - Passo del Lago(2933m). Po ok 2 godzinach podejścia roztoczył się przed nami piękny widok przysypanego śniegiem i trochę rozjeżdżonego lodowca. Szybkie przeszpejenie i bardzo zróżnicowany zjazd na dół, od lodu i ześlizgu, przez piękny prawie puszek po parchaty trawers z wyjeżdżającym śniegiem. 




Trochę zmęczeni poszliśmy na obfitą obiadokolację a następnie odsypiać długa podróż. Przed tym jednak musieliśmy przygotować jutrzejszą turę, kilka punktów nabić do gps, policzyć sumy przewyższeń, czasu podejść itp. itd.



Wtorek
Śniadanie o 7 rano nie miało niczego wspólnego z wczorajszą obfitą obiadokolacją. Chlebek, dżemik i wypierdalać, taka już Włoska moda, ale jak się płaci prawie 50 Euro za nocleg, to się już czegoś więcej wymaga. Na domiar złego, pani pomyliła sobie rezerwacje i musieliśmy wynieść się z 4 os pokojów do wspólnej sali. Na poprawienie nastroju za oknem nie było widać ani jednej chmurki, kolejny dzień Alpejskiej lampy. Ruszyliśmy w kierunku przełęczy, na której miałem okazję już być. Następnie trawers przez lodowiec Pisagnin i Pisagna, podejście na jedną przełęcz, następnie na drugą (nazw nie pamiętam).


 Wniosłem narty na szczyt Monte Madron (3281m), ale nie było to warte chwili zjazdu po "polu kartofli". Część grupy zakończyła tu podejścia i rozpoczęła zjazdy, natomiast grupka 9 ambitnych zjechała kawałek trawersem w puchu, aby następnie wyturować na Szczyt. To był piękny, prawdziwy Alpejski zjazd, cud miód i śmietanka, chwila podejścia i znowu zjazd, a później znów zjazd i zjazd, dużo zjazdu...  






Ogólnie to bardzo miła tura. Po chwili odpoczynku mieliśmy przypomnienie technik ratowania partnera ze szczeliny. Następnie Grześ Michałek zaprezentował plecak wypornościowy Black Diamonada, który przechodzi fazę testową, z którym miałem przyjemność później jeździć, a nawet go odpalić :D. Wieczorem znakomita obiadokolacja i do spania.


Środa
O 7 rano znów przywitało nas skromne śniadanko, na domiar złego z schronisku coś się popsuło i nie było bieżącej wody, tym samym nie dało się wody spłukać, reszty chyba nie trzeb tłumaczyć. Spakowaliśmy się i pożegnaliśmy z gospodarzami, zbyt dobrych wspomnień po tym schronisku nie mam, raczej nie polecam. Drogo, pomimo wykupienia noclegów z wyżywaniem gospodarze skasowali nas za napoje do posiłków, ogólnie też nie odniosłem wrażenia, alby byli do nas przyjaźnie nastawieni (może powodem tego było wypicie całej butelki oliwy pierwszego dnia?). Chwila zjazdu i podejście,  przejście przez piękny lodowiec Madron  i dość wymagające podejście pod schronisko Lobbia Alta, położone bardzo wysoko, bo aż na 3030m. npm.


Przez lodowiec naprzód marsz

Od razu inne wrażenia. Zostaliśmy mile przywitani, schronisko było tuż po gruntownym remoncie, miła obsługa, ładne wnętrze itp. itd. Po raz pierwszy widziałem trzy piętrowe łóżka, oraz salę do spania mogącą komfortowo pomieścić ok 50 osób. W schronisku zakaz wnoszenia butów, raków oraz czekanów do części mieszkalnej, należy je zostawić w specjalnym pomieszczeniu niedaleko wejścia. Z dobrymi humorami rozpakowaliśmy się i po chwili odpoczynku tura na Cannone 149 (3313m). Trawers po lodowcu, na końcu krótkie, dość strome podejście z nartami na plechach. Depozyt na przełęczy i z buta (w rakach) na szczyt. No i pojawia się pytanie, w jaki sposób, prawie 100 lat temu zdołali wynieść tu taką armatę?  To pytanie pozostało bez odpowiedzi, jedynie z szacunkiem dla tamtych ludzi, w ramach ciekawostek, to w czasie I Wojny Światowej na tym lodowcu miała miejsce największa bitwa wysokogórska w historii, zginęło ok 1000 osób. Miła granióweczka z lufą po prawej jak i po lewej, wejście na szczyt, zejście do depozytu i chyba najwspanialszy zjazd jaki miałem okazję wykonać. Cud, miód, puch, skręty, czego chcieć więcej, nic tylko jeździć w Alpy. 



Armata na szczycie, koła wielkości człowieka były przysypane, co nie oddaje w pełni jej wielkości.


Powrót trawersem do schroniska. Chwila odpoczynku i szybkie wyjście z równie pięknym zjazdem z pobliskiej przełęczy. Następna elegancka włoska obiadokolacja, o której nie można nic złego powiedzieć i w kimę.









Widok na schronisko Lobbia Alta


Czwartek
Pogoda z rana nie była jak śmietana, za to śniadanie było :). Szyneczki, ser żółty, pyszny chleb, po prostu miodzio. Z dobrymi nastrojami ruszyliśmy przez lodowiec Madron  w kierunku najwyższego szczytu w okolicy - Adamello (3539m).  Słońce nie chciało tego dnia pokazać swoich promieni zza chmur. W związku z tym było dość zimno, co podkreślał wiejący lekko ale nieustanie wiatr. Wejście na Adamello do najprzyjemniejszych nie należało, szczególnie gdyż nie miałem harszli do nart, co wiązało się z dosyć częstym zsuwaniem się ich podczas trawersu. Zjazd z wypięciem nart i zjazdem na linie ze względu na trudny teren. Z kolei drugi szczyt, który miałem przyjemność zdobyć tego dnia był znacznie lepiej przeze mnie zapamiętany. Corno Bianco (3434m)z ześlizgiem po lodzie u góry na dole dało bardzo przyjemną możliwość do przetestowania swoich umiejętności śmigania w "prawie puchu". Długi powrót przez lodowiec do schroniska, gdzie celebrowaliśmy urodziny Alka. Obiadokolacja a następnie bania, bania i do spania.



Adamello 3539m - najwyżej "własnonożnie" <edit> - Już nie aktualne. Teraz jest to 6542m n.p.m. Nevado Sajama w Boliwii.

Szybkie rozfaczanie


Na lodowcu można było poćwiczyć triceps, dość długie odbijanie kijkami po płaskim.


Piątek
Wyśmienite śniadanko z rana i hej na skitur. Przejście lodowcem Lobbia, tym razem w drugą stronę. Następnie wdrapaliśmy się na przełęcz Passo do Cavento (3198m), gdzie wiało, że hej, ale była za to "puszka", tzw. biwak. Całkiem ciekawy system, w ciężkich warunkach może uratować życie. Ześlizg i trawers, aby wspiąć się na kolejną przełączkę.  Początek zjazdu nie był zbyt przyjemny, za to druga połowa była niesamowita, puch, dziewiczy ślad, czego chcieć więcej. Podobało mi się do tego stopnia, że jeszcze dwa razy wchodziłem do góry i zjeżałem, w alpejskim słońcu, miodzio. Plecak lawinowy odpalony dla picu, lawiny nie było :). W górach trzeba jednak uważać, pogoda potrafi się bardzo szybko zmienić. W przeciągu pół godziny Alpejskie słońce przerodziło się w lekką śnieżycę z brakiem widoczności. W związku z zaistniałymi warunkami nastąpił wycof do schroniska, gdzie tego wieczoru celebrowaliśmy to, ze Grzesiu stał się dziadkiem. Tak więc bania, bania i do spania, vol. 2.


Szczęśliwy Scisek


chill out

A co mi tam, jak na prąd, to odpalę ;)

Sobota
Śniadanko o 7, pakowanie i pożegnanie się z gospodarzami. Schronisko jak najbardziej polecam, miła obsługa, dobre jedzenie, elegancko, czysto. W ramach ciekawostki, to był w nim papież Jan Paweł II, jeździł na nartach po lodowcu itp.itd. W schronisku znajduje się izba poświęcona jego pamięci a w niej m.in. narty i czekan naszego świętego.
Trawers przysypanego 10 cm świeżutkiego puchu lodowca Madron, wspięcie się na jeden ze szczytów, ze względu na duży depozyt śniegu przy przełęczy Passo Venezia, chwila przenoszenia nart na plecach w trudnym miejscu, zjazd, zjazd i zjazd. Najdłuższy w moim życiu, niemalże 2500 m. zjazdu. Od pięknego szusowania w świeżym puchu przez lodowiec przez jazdę po wymuldzonej i mokrej dolinie Narcanello oraz po świerkowych igłach w lesie  po przeprawę przez rzekę. Wyjazd kolejką i zjazd praktycznie pod samochód, Francja, elegancja.

świeżo przysypany lodowiec



Żeby nie było, że wszędzie 4,5m śniegu, proszę, bardzo ładny parch przez las

A później przez rzekę

Na parkingu pożegnaliśmy się i każdy pojechał w swoja drogę. W czasie tego wyjazdu miałem okazję poznać wielu ciekawych ludzi, różnego pokroju, z których każdy osiągnął coś w życiu. Ponadto, Alpy, Słońce, 4,5 metra śniegu, piękne zjazdy, czego chcieć więcej :D. Czasem warto zarwać studia aby przeżyć coś takiego :).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz