W lipcu tego roku pojechałem, a właściwie to poleciałem wraz z Łukaszem i Marcinem do Chile. Tanie bilety udało się nam znaleźć dzięki stronie fly4free, a co do samych lotów i związanych z tym odlotów będzie jeszcze osobny post...
11 lipca ruszyliśmy z Calamy (północ Chile) w naszą podróż po Ameryce Południowej.
Dolina Księżycowa - Chile
Widok na Santaigo de Chile z samolotu do Calamy
Zabezpieczenie pierwszego napotkanego w Calamie kiosku
Pył, wszechobecy pustynny pył i bardzo niska wilgotność powietrza - to pierwsze co uderzyło we mnie po opuszczeniu samolotu. Później szokiem kulturowym były hordy bezpańskich psów, które bez skrępowania chodziły sobie po ulicach miasta. Psy te były jednak bardzo pokojowo nastawione, wystarczyło tupnąć nogą, aby cała ich "paczka" ustępowała z drogi. Pomimo ulicznego życia bezpańskie kundle wyglądały bardzo zdrowo.
Kompletny brak znajomości języka angielskiego - to kolejna rzecz na którą musicie się przygotować gdy wyjeżdżacie do Ameryki Południowej. Miałem problem żeby porozumieć się na lotnisku międzynarodowym w stolicy Chile. Na nasze szczęście Łukasz od 6 lat uczył się hiszpańskiego, więc mieliśmy prywatnego tłumacza.
Autobusem z Calamy przejechaliśmy do turystycznego miasteczka San Pedro de Atacama. Tam przywitała nas fala agencji turystycznych, wysokich cen oraz propozycji noclegu. Niestety popularność potrafi zniszczyć cały urok miejsca.
Przeszliśmy się do muzeum "Gustavo Le Paige", o dziwo część podpisów pod eksponatami była nawet w języku angielskim! Muzeum przedstawiało życie pierwotnych mieszkańców Atacamy. Z tego co zobaczyliśmy, można był wywnioskować, że pierwotni mieszkańcy zajmowali się głównie, paleniem/wciąganiem/wdychaniem różnych substancji, które dziś uznawane są za nielegalne.
Pojemnik na substancje halucynogenne oraz rurki do wciągania :)
" Snuffing table"
Po wizycie w muzeum poszliśmy szukać miejsca na nocleg. Ze względu na drogie pokoje (Chile jest droższe od Polski) odeszliśmy kawałek od miasteczka i rozbiliśmy namiot na polu, gdzie ścięta trawa była tak sucha i ostra, że bez problemu przebijała podłogę naszego schronienia. W nocy temperatura spadła do ok. 0 stopni, lecz byliśmy przygotowani na takie amplitudy, puchowe śpiwory sprawdziły się wyśmienicie. Przez całą noc towarzyszył nam jeden z bezpańskich psów, za wytrwałość dostał nawet coś niecoś z kolacji.
Miejscowy burek
Pies towarzyszył nam przez część następnego dnia. Dla nas był bardzo miły, gdy jednak widział miejscowych, to wyskakiwał na nich szczekając, co najczęściej kończyło się kopniakiem wymierzonym w kundla. Nam było przez to trochę głupio, ponieważ wszyscy myśleli, że to nasz pies...
Poranny widok, krajobraz zdecydowanie różniący się od tego, który zazwyczaj mamy za oknem
Tego dnia wypożyczyliśmy rowery aby zwiedzić okolicę San Pedro de Atacama
Na jednośladach zajechaliśmy do rezerwatu Valle de la Luna (Dolina Księżycowa), który wieczorem odwiedzany jest przez tłumy turystów z wykupioną wycieczką. Na szczęście udało się nam przechytrzyć komercję i rano byliśmy tam praktycznie sami.
Księżycowy krajobraz, na drugim planie wulkan Licancabur - 5920 m
Przed brakiem wilgoci i pyłem broniliśmy się w każdy dostępny sposób
Na pustyni nie było żadnej roślinności, w końcu Atacama jest najbardziej suchym miejscem na Ziemi. W niektórych rejonach deszcz nie padał od 400 lat!
Niewielka kopalnia
Fantastyczne solne formy, które powstały na ścianach kopalni
Niedaleko stał budynek, który zbudowany był z...
...soli! W bardziej wilgotnym klimacie nie przetrwał by zbyt długo
Formacja skalna ,,Trzy Siostry". Jak widać sól była również na podłożu, cały czas po niej chodziliśmy!
Oczywiście, nie mogliśmy powstrzymać się od zdobycia szczytów, które otaczały dolinę
Marcin i Łukasz na grani
Valle de la Luna
,,Peligrosa" - niebezpieczny, ,,curva" - zakręt
To już ,,Valle de la Muerte" - Dolina Śmierci, do której następnie pojechaliśmy naszymi jednośladami
Miejscowy stok na wydmie. Początkujący próbowali pokonać tarcie, które jest dużo większe niż na śniegu, podczas gdy ,,starzy wyjadacze" skakali na skoczniach i wykonywali najrozmaitsze ewolucje.
Zachód słońca na Atacmie
Wcześniej już wspomniałem, że w Chile było drogo, z tej racji stać nas było wyłącznie na taki nocleg
Przespaliśmy się kolejną noc w namiocie. Następnego dnia postanowiliśmy ruszyć do Boliwii, a dokładniej do miasta Uyuni, gdzie chcieliśmy zobaczyć największą na świecie pustynię solną. Aby uniknąć kosztów transportu spróbowaliśmy łapać stopa, o dziwo w trzech chłopa z ogromnym plecakami dało radę! Jechaliśmy taksówką, pick-upem oraz ciężarówką. Dużo lepsza zabawa i możliwość poznania lokalsów, czego w busie jest raczej trudno doświadczyć.
Wioska ,,po środku niczego" w drodze do Uyuni
Granica pomiędzy Chile a Boliwią
Na granicy trzeba było wypełnić trochę papierkologi oraz biurokracji, rzeczy których nasze pokolenie już nie pamięta. Trwało to dobre dwie godziny, zamiast szybkiego przejechania obok znaku, że to inne państwo, jak ma to teraz miejsce w strefie Schengen.
Wulkan Ollague - 5868 m. Leży on na granicy Chile z Boliwią, na jego szczyt można wyjechać rowerem :)
Szczęśliwie przekroczyliśmy granicę i pożegnaliśmy Chile, witając się z Boliwią i rozpoczynając kolejny etap naszej podróży...
Zdjęcia zrobione przez Łukasz Stempek (podroznawynos.pl)
Pytania, niejasności? Komentujcie śmiało ;) .
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz